Pierwsza połowa XX wieku to czas, kiedy pobrzmiewały jeszcze echa surowej epoki wiktoriańskiej. Obowiązujące wówczas konwenanse i zasady moralne wykluczały wiele kobiet z towarzystwa. Fakt ten szczególnie dotyczył tych pań, które dawały się ponieść chwili słabości i w konsekwencji zachodziły w ciążę z mężczyznami, z którymi nie miały ślubu. Generalnie musiały wtedy radzić sobie same, ponieważ nawet rodzina nie wahała się ich wyrzec. Taki stan rzeczy uzależniony był również od tego, z jakiej warstwy społecznej pochodziła dana kobieta. Chyba najgorzej sytuacja przedstawiała się w przypadku arystokratek, za które odpowiedzialni byli przede wszystkim ojcowie albo bracia, pomimo że niewiasta miała już swoje lata i mogła o sobie decydować. Niemniej brak własnych środków finansowych potrzebnych na utrzymanie sprawiał, że nie miały wyjścia i musiały bez słowa sprzeciwu wykonywać wolę swojego rodziciela, bo to przecież on łożył na ich utrzymanie. A wola ojca niejednokrotnie była okrutna.
Decyzja głowy rodziny bardzo często rzutowała na całe dalsze życie „zhańbionej” córki czy siostry, a czasami nawet żony. Ważniejsza od stanu emocjonalnego kobiety była chęć uniknięcia skandalu obyczajowego. Strach przed tym, co ludzie powiedzą był znacznie większy niż na przykład dobro córki, bo przecież damie za nic w świecie nie wypadało urodzić nieślubnego dziecka albo spłodzić potomstwo z mężczyzną, który nie był jej mężem. Ta druga kwestia dotyczyła w głównej mierze mężatek, bo przecież zdarzało się, że również kobiety zamężne wikłały się w związki pozamałżeńskie. Generalnie seks przedmałżeński czy pozamałżeński nie był niczym złym. Złe były tylko konsekwencje, które temu towarzyszyły, a które prędzej czy później były widoczne również dla innych.